Polska nie jest mekką dla lekarzy

Polska nie jest mekką dla lekarzy


Od lat słyszymy, że w Polsce jest nadmiar lekarzy, a specjaliści zarabiają krocie. Tymczasem, z perspektywy lekarzy sprawa wygląda zupełnie inaczej. Są oni zmuszeni brać dodatkowe dyżury, dorabiać w innych placówkach, szukać pracy za granicą, a nawet zmieniać branżę.

Według statystyk Naczelnej Izby Lekarskiej (NIL), zawód lekarza wykonuje w Polsce ponad 134 tys. osób, z czego zdecydowaną większość – ponad 76 tys. – stanowią kobiety. Jednak, jak zaznacza dr Konstanty Radziwiłł, wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej, w pełni aktywnych lekarzy jest tylko około 100 tys. a więc czterokrotnie mniej niż np. w Niemczech (ok. 420 tys.).

Z danych Eurostatu za 2008 rok wynika, że inne kraje europejskie znacznie wyprzedzają nas w liczbie praktykujących lekarzy. W Czechach na 100 tys. mieszkańców przypada 352 lekarzy, a na Słowacji – 300. Z kolei z raportu opublikowanego w 2010 roku przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), zrzeszającej 33 wysoko rozwinięte i demokratyczne kraje, w 2008 roku w Polsce przypadało statystycznie 2,2 praktykującego lekarza na tysiąc mieszkańców, a więc znacznie poniżej średniej w krajach OECD, która wynosi 3,2. Większe dysproporcje dotyczą liczby pielęgniarek. W Polsce jest ich 5,2 na tysiąc mieszkańców, przy średniej w krajach OECD – 9.

Wydatki na służbę zdrowia
Polska jest daleko za innymi krajami Europy również w kwestii wydatków na służbę zdrowia. Nakłady na ochronę zdrowia ze środków publicznych są niskie. Jak wynika z raportu Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), opublikowanego w 2010 roku, łączne wydatki na ochronę zdrowia w Polsce w 2008 roku stanowiły 7 proc. PKB – czyli 2 punkty procentowe mniej niż średnia w OECD, wynosząca 9 proc. Krajem, który wiedzie prym w wydatkach na zdrowie, są Stany Zjednoczone, ze wskaźnikiem udziału wydatków na zdrowie w gospodarce w 2008 roku na poziomie 16 proc. PKB. W skali europejskiej niekwestionowanym liderem jest Francja – 11,2 proc., Szwajcaria – 10,7 proc. a tuż za nimi Austria i Niemcy – po 10,5 proc. Obecnie w Polsce oscylujemy wokół 4 proc. PKB.

Z liczbami się nie dyskutuje, a te są dla nas hańbiące – komentuje dr Konstanty Radziwiłł, wiceprezes NRL. Problemów, z jakimi borykają się lekarze, jest wiele. Jakie są przyczyny pogłębiającego się w tym środowisku zawodowym kryzysu?
Luka pokoleniowa i emigracja za chlebem

Prof. dr hab. med. Henryk Skarżyński, dyrektor Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu, mówi wprost, że lekarzy brakuje prawie we wszystkich specjalnościach: – Z racji wieku, na emeryturę przechodzi bardzo duża grupa lekarzy i powstaje luka pokoleniowa. Nasze środowisko od dłuższego czasu sygnalizuje tę sytuację. Z nieznanych i niezrozumiałych powodów nic jednak nie wskazuje na to, że będzie lepiej – mówi profesor. Ta teza ma odzwierciedlenie w statystykach. Z danych NIL wynika, że ponad 19 tys. lekarzy to osoby powyżej 70. roku życia.

Sytuację pogarsza emigracja zarobkowa. Od momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej tylko na wyjazd do innych krajów eurolandu (a emigracja poza Unię jest niekontrolowaną „czarną dziurą”) zdecydowało się ponad 8 tys. lekarzy. Jednak – jak zauważają specjaliści – poprawa zarobków lekarskich po fali strajków z lat 2006-2007 znacznie wyhamowała ten trend. Od dwóch lat liczba wyjazdów polskich lekarzy na Zachód sukcesywnie maleje. W 2010 roku liczba zaświadczeń o postawie etycznej, wydanych lekarzom i lekarzom dentystom ubiegającym się o uznanie kwalifikacji w innych krajach Unii Europejskiej, wyniosła 911, a jeszcze sześć lat temu – w 2005 roku – 2861.

Choć odnotowano wyraźny spadek wyjazdów, niebawem sytuacja znów może być alarmująca, ponieważ 1 maja nastąpi całkowite otwarcie niemieckiego rynku pracy dla obcokrajowców. Już teraz polscy lekarze są przez naszych zachodnich sąsiadów rozchwytywani i mogą liczyć na zdecydowanie lepsze warunki finansowe (pensje trzykrotnie wyższe niż w Polsce). Po zdanym w Polsce egzaminie lekarskim, medyk dostaje na starcie około 3,5 tys. euro brutto miesięcznie za specjalizację w szpitalu w Niemczech.

Najbardziej pożądanymi specjalistami są u nas anestezjolodzy, lekarze pracujący na oddziałach intensywnej terapii (18,2 proc. wydanych zaświadczeń), chirurdzy: plastyczni (17 proc.) klatki piersiowej (16 proc.) i stomatologiczni (15,4 proc.), a także patomorfolodzy (12,3 proc.), radiolodzy (12 proc.), lekarze ratownictwa medycznego (10,9 proc.) oraz ortopedzi i traumatolodzy (10,1 proc.). Z danych przedstawionych przez NIL w 2009 roku wynika, że najpopularniejszym kierunkiem wyjazdów są: Wielka Brytania (1930 lekarzy), Niemcy (1332) i Irlandia (238).

Czy za pół roku, gdy rynek niemiecki będzie stał przed naszymi specjalistami otworem, to sąsiedzi zza zachodniej granicy staną się dla nas najatrakcyjniejsi? Dr Maciej Hamankiewicz, prezes NRL nie ma złudzeń: – Niemcy mogą ściągnąć do swoich placówek nawet 30 tys. polskich lekarzy. Już dziś absolwenci śląskich uniwersytetów szlifują języki obce i bez problemu znajdują tam pracę, a gdy bariery znikną całkowicie, w południowo-zachodniej Polsce może powstać duży problem i niedobór lekarzy w wielu dziedzinach. Co ciekawe, dużym wzięciem cieszy się nie tylko anestezjologia i chirurgia, ale wiele innych, np. psychiatria – twierdzi prezes NRL.

Lekarzy zza wschodniej granicy jak na lekarstwo
Dlaczego Polacy tak chętnie wybierają pracę w Niemczech? Wbrew pozorom nie chodzi tylko o wynagrodzenie. – Koszt utrzymania, zwłaszcza we wschodnich landach jest znacznie niższy niż w Polsce. Sam znam wielu lekarzy, którzy np. kupili mieszkanie w Dreźnie i dojeżdżają do pracy we Wrocławiu. Tak jest znacznie taniej – mówi dr Maciej Hamankiewicz.

Niemcom i innym krajom opłaca się „zasysać” Polaków, bo wynika to z prostej arytmetyki. – Kształcenie lekarza przed- i podyplomowe jest kosztowne i korzystniej jest ściągnąć absolwenta uczelni z Polski, niż kształcić swojego. Tym bardziej, że w innych krajach również są problemy z emigracją wśród lekarzy. Wielu specjalistów z Niemiec i Wielkiej Brytanii wyjeżdża do USA, bo tam zarabiają jeszcze więcej – mówi prezes NRL.

To wszystko może się odbić na dostępności i jakości usług w polskich szpitalach i przychodniach. Niewykluczone, że do lekarzy specjalistów ustawią się kilometrowe kolejki. Zwłaszcza że lekarzy zza wschodniej granicy – głównie Ukraińców i Białorusinów – jest u nas jak na lekarstwo. – Liczba lekarzy, którzy chcą przyjechać do Polski wynosi poniżej 50 osób rocznie, więc nie ma o czym mówić – zauważa dr Konstanty Radziwiłł.

Podobnego zdania jest prof. Skarżyński: – Najlepsi ze Wschodu, jeżeli już zdecydują się na wyjazd do krajów zachodnich, to niezwykle rzadko przyjeżdżają do Polski. Wybierają Zachód, gdzie warunki są o wiele lepsze. Znając realia kształcenia w krajach wschodnich, a mam tam wiele kontaktów, nie widzę większej szansy na napływ realnej siły w tym zakresie ze Wschodu – dodaje profesor.

Statystyki uzupełniają ten obraz – według OECD tylko 0,6 proc. (około 800) leczących nas specjalistów to obcokrajowcy. W Niemczech i Francji to 5 proc., w Norwegii 15 proc., a w Wielkiej Brytanii 30 proc. Na głowę bije nas Nowa Zelandia, która zatrudnia 40 proc. medyków innego pochodzenia.

Staż podyplomowy do lamusa
Jak temu zaradzić? Czy można wprowadzić rozwiązania systemowe, które przywróciłyby lekarzom wiarę w lepsze warunki pracy w kraju? Lekarze są zaniepokojeni zmianami, nad którymi pracują politycy. W październiku – w ramach tzw. pakietu zdrowotnego – Rada Ministrów przyjęła projekty nowelizacji ustaw m.in. o zawodach lekarza i lekarza dentysty.

Głównymi punktami noweli jest zniesienie Lekarskiego Egzaminu Państwowego i Lekarsko-Dentystycznego Egzaminu Państwowego oraz stażu podyplomowego. Według resortu zdrowia, doświadczenie ostatnich lat oraz liczne opinie środowisk medycznych wskazują bowiem, że egzaminy przeprowadzane w formie testu nie sprawdzają praktycznego przygotowania lekarzy do wykonywania zawodu. Czy rzeczywiście?

Faktyczne skrócenie okresu kształcenia przeddyplomowego i likwidacja stażu podyplomowego nie rozwiążą problemu, a odbiją się negatywnie na jakości kształcenia przyszłych lekarzy. Dzięki stażowi młodzi ludzie mogli poznać tajniki zawodu pod nadzorem starszych, doświadczonych kolegów. Jeśli staż zniknie, będzie się to wiązało z koniecznością przesunięcia praktyk na okres studiów. Uczelnie nie są do tego przygotowane, ale i tak jedynym sposobem osiągnięcia zmian jest bardzo kontrowersyjna redukcja nauczania przedmiotów podstawowych. Na szczęście, zmiany mają wejść w życie z pewnym opóźnieniem – mówi dr Konstanty Radziwiłł.

Na początku lutego wznowiono prace sejmowych podkomisji zdrowia dotyczące zmian ustawy. Co z nich wynika? Podkomisja poparła likwidację stażu podyplomowego, wprowadzając jednak tę zmianę dopiero dla lekarzy, którzy uzyskają dyplomy po 2017 roku. Warto dodać, że w toku prac podkomisji, zamiast LEP/LDEP wprowadzono do projektu Lekarski Egzamin Końcowy i Lekarsko-Dentystyczny Egzamin Końcowy, oraz przyjęto – popierany przez samorząd lekarski – modułowy system specjalizacji.

Mimo kłód rzucanych pod nogi samorządowi lekarskiemu, prezes NRL zauważa jednak pozytywne zmiany w polskim prawodawstwie dot. środowiska lekarskiego: – Wykonaliśmy mozolną pracę, by stworzyć zasady prawidłowego podyplomowego kształcenia lekarzy w zakresie specjalizacji. Przygotowaliśmy zapisy dotyczące szczegółowych umiejętności i, jak się okazało, znalazły one uznanie w oczach resortu zdrowia. Po wielu latach próśb, we wprowadzonej w październiku 2010 roku nowelizacji rozporządzenia ministra zdrowia, umożliwiono lekarzom – uczestnikom studiów doktoranckich – podejmowanie specjalizacji w ramach rezydentury, która jest umową o pracę w wymiarze pełnego etatu, zawartą przez lekarza z jednostką szkolącą na okres realizacji programu specjalizacji – mówi prezes Hamankiewicz.

W praktyce oznacza to, że każdy absolwent uczelni medycznej może rozpocząć specjalizację za pieniądze publiczne. Tu pojawia się jednak pewne ograniczenie – NFZ podejmuje decyzję o tym, ilu i jakich specjalistów potrzeba. – To wąskie gardło, bo student, marzący o specjalizacji, która nie jest finansowana z publicznych środków, jest w kropce. Będzie zatem zmuszony do wybierania innej specjalizacji – podkreśla prezes NRL.

Wprowadzenie płacy minimalnej
Wśród wielu recept na poprawienie kondycji zawodu lekarskiego, jest ustanowienie płacy minimalnej – np. w wysokości trzech średnich krajowych. Zdaniem dr. Konstantego Radziwiłła, jeśli wprowadzono by podobne przepisy w odniesieniu do niektórych grup zawodowych – np. prokuratorów i sędziów, to dlaczego nie rozszerzyć tej grupy o lekarzy i innych pracowników medycznych? – Mimo licznych przykładów niezłych zarobków, nadal wielu lekarzy zarabia ok. 3-4 tys. miesięcznie, co jest kompletnym absurdem. Są zmuszeni brać dodatkowe etaty, dyżury, pracować do późnej nocy, aby żyć na przyzwoitym poziomie – mówi wiceprezes NIL.

W ostatnich latach sytuacja finansowa lekarzy znacznie się poprawiła. Miały na to wpływ dwa czynniki – groźby strajków i zwolnień, oraz lepsza kondycja finansowa płatnika. Pierwsze podwyżki lekarze dostali w 2006 roku, a rok później wynagrodzenie lekarza w szpitalu wzrosło do dwóch krajowych (5470 zł). Ale za pracę wielokrotnie dłuższą niż dziś, bo nie obowiązywały wówczas unijne normy ograniczające czas pracy lekarzy do 48 godzin tygodniowo.

Na początku 2008 roku weszły w życie regulacje unijne dotyczące wymiaru czasu pracy. Lekarze podnieśli larum, domagając się kolejnych podwyżek. W efekcie wywalczyli wzrost gaży do 7081 zł miesięcznie. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Wojciech Szrajber z łódzkiego Szpitala im. Kopernika mówił, że płaci specjaliście ponad 10 tys. zł, a rekordzistom – nawet 20 tys. zł.

Choć przeciętnego śmiertelnika taka kwota zwala z nóg, to – jak podkreśla dr Radziwiłł – jest okupiona ciężką pracą po godzinach, obciążeniem psychicznym, ciągłą zmianą placówek, a to z kolei odbija się na zdrowiu lekarzy. – Racjonalnym rozwiązaniem byłoby wprowadzanie umów na wyłączność z daną placówką medyczną, ale tylko pod warunkiem zapewnienia godziwej płacy w miejscu podstawowego zatrudnienia. Jeśli lekarz specjalista zarabiałby u jednego pracodawcy kilkanaście tysięcy złotych, nie musiałby szukać innych furtek i wszyscy byliby zadowoleni – on, jego szef i pacjenci – podkreśla wiceprezes NRL.

Radziwiłł wskazuje jednak na inny palący problem – emigrację wewnętrzną: – Koncerny farmaceutyczne i inne instytucje, jak NFZ czy Ministerstwo Zdrowia, kuszą lekarzy dobrymi posadami w administracji czy laboratoriach. W efekcie, wielu świetnych lekarzy decyduje się na przebranżowienie. Temu zjawisku też należałoby się przyjrzeć.
Geriatrzy, kardiolodzy, nefrolodzy pilnie poszukiwani

NIL alarmuje, że jeśli w porę nie zostaną podjęte odpowiednie kroki, wiele dziedzin medycznych – np. epidemiologia – może zostać narażonych na powolne wymieranie. Coraz większe niedobory są wśród: geriatrów (według statystyk obecnie ten zawód wykonuje 240 specjalistów), choć przecież nasze społeczeństwo się starzeje, nefrologów (777 specjalistów), reumatologów (1538 specjalistów) czy kardiologów, na których też jest ogromne zapotrzebowanie.

Prof. dr hab. med. Grzegorz Opolski, kierownik I Katedry i Kliniki Kardiologii Akademii Medycznej w Warszawie i konsultant krajowy w dziedzinie kardiologii, zwraca uwagę, że popyt na lekarzy jego specjalizacji jest ogromny. – Choroby układu krążenia należą do jednych z najczęstszych przyczyn chorobowości i umieralności. Szczególnie odczuwalny jest obecnie brak lekarzy specjalizujących się w zakresie ablacji i kardiologii inwazyjnej – mówi prof. Opolski.

Z danych konsultantów wojewódzkich w dziedzinie kardiologii wynika, że łączna liczba czynnych zawodowo specjalistów z zakresu kardiologii w Polsce wynosi około 2100 osób. Oznacza to, że na milion Polaków przypada 55 kardiologów. Dla porównania – w całej Unii Europejskiej wskaźnik ten wynosi ponad 80. Najwięcej kardiologów pracuje na Mazowszu (66 lekarzy na milion mieszkańców), a najmniej – na Śląsku (42 kardiologów na milion mieszkańców).

To jednak nie wszystkie dziedziny, w jakich mamy niedobory. Skąd zatem pozyskać dodatkowych specjalistów? Prof. Opolski wskazuje drogę unijną. – Zainteresowanie kardiologią jest bardzo duże. W trakcie odbywania specjalizacji jest obecnie ponad 1100 osób. Taka liczba specjalizujących się powinna zapewnić osiągnięcie do 2016 wskaźnika 90 specjalistów na milion mieszkańców. Dużą zasługę w tym zakresie należy przypisać realizacji projektu kształcenia kardiologów w ramach funduszy unijnych – Programu „Kapitał Ludzki”. 

tekst:
Agnieszka Niesłuchowska

Współpraca:
Justyna Hofman-Wiśniewska


dr Maciej Hamankiewicz:
Niemcy mogą ściągnąć do swoich
placówek nawet 30 tys. polskich lekarzy. Już dziś absolwenci śląskich uniwersytetów szlifują języki obce i bez problemu znajdują tam pracę, a gdy bariery znikną całkowicie, w południowo-zachodniej Polsce może powstać duży problem i niedobór lekarzy…


prof. Henryk Skarżyński:
Najlepsi ze Wschodu, jeżeli już zdecydują się na wyjazd do krajów zachodnich, to niezwykle rzadko przyjeżdżają do Polski. Wybierają Zachód, gdzie warunki są o wiele lepsze.


dr Konstanty Radziwiłł:
Racjonalnym rozwiązaniem byłoby wprowadzanie umów na wyłączność z daną placówką medyczną, ale tylko pod warunkiem zapewnienia godziwej płacy w miejscu podstawowego zatrudnienia.


prof. Grzegorz Opolski:
Zainteresowanie kardiologią jest bardzo duże. W trakcie odbywania specjalizacji jest obecnie ponad 1100 osób. Taka liczba specjalizujących się powinna zapewnić osiągnięcie do 2016 wskaźnika
90 specjalistów na milion mieszkańców.

4.6/5 - (19 votes)

Nikt nie pyta Cię o zdanie, weź udział w Teście Zaufania!

To 5 najczęściej kupowanych leków na grypę i przeziębienie. Pokazujemy je w kolejności alfabetycznej.

ASPIRIN C/BAYER | FERVEX | GRIPEX | IBUPROM | THERAFLU

Do którego z nich masz zaufanie? Prosimy, oceń wszystkie.
Dziękujemy za Twoją opinię.

Leave a Comment

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH